1 dzień w Sierra Nevada
Granada
K....., co tak dzwoni? 6:30? A tak, już pora wstawać. Niee jeszcze pół godzinki, proszę, na pewno zdążę się przygotować. Przecież bus jedzie dopiero o dziewiątej. Dobra, dobra śpimy dalej.
7:10. Dryń, dryń. Zrywam się z łóżka, patrzę czy to przypadkiem nie jakiś alarm przeciwpożarowy. Nie, nie, przecież drzemkę nastawiłem. Oj, Wojtek, Wojtek. Taki z Ciebie podróżnik, a wstać Ci się nie chce?
No co, popiło się wczoraj, to się nie chce. Ok, już się ucisz, zbieram się. Szybko wrzucam wszystko do plecaka. Część zostaje na łóżku, spakuję to po śniadaniu.
- Wojtusiu, pamiętaj musisz wyjść najpóźniej o 8, mówi D. Zaiwaniam na śniadanie, że aż się za mną kurzy, a śniadanie jest wyborne, iście królewski bufet. Dzięki D. Szkoda, że nie mogę się delektować, tylko muszę się spieszyć. Finalnie 8:10 opuszczam hotel. Cholera, późno. Na szczęście na szybko znajduję przystanek i nie muszę czekać ani chwili na busa.
Na dworcu jestem za dziesięć dziewiąta, a o dziewiątej mam busa. Jeszcze tylko bilet. Podchodzę do automatu, a ta głupia maszyna nie chce przyjąć mojej karty. To samo druga. Pytam jakiegoś Hiszpana, o co chodzi, a on mi tylko kiwa głową że error. K....., tyle to też widzę. Do trzech razy sztuka. Jest za trzy dziewiąta. Proszę innego Hiszpana o pomoc i tym razem magicznie automat działa. Szybko biegnę na stanowisko i już za chwilę jestem w drodze i podziwiam piękne widoki gór.
Około 9:50 dojeżdżam do Pradollano, to taki kurort narciarski czynny tylko zimą, na busie jest napis Sierra Nevada. Wysiadam z autobusu i od razu uderza we mnie przeraźliwy chłód i wiatr. Ah, jak cudownie poczuć uroki gór. Przebieram się w trochę cieplejsze rzeczy. Nade mną góruje Pico del Veleta. A obok mnie grupa Hiszpanów popija sobie kawkę.
- Do you speak English – pytam.
- Just a little - odpowiada jeden z nich, natomiast czterech pozostałych kiwa głowami na nie.
- Ok is this Veleta? - upewniam się.
- Yes.
- Where is the path.
- Come with me. Show you.
Idziemy jakiś czas obok siebie, dowiaduję się jeszcze kilku istotnych informacji na temat drogi na Mulhacen oraz do schroniska Refugio di Poqueira, a następnie rozdzielamy się. Hiszpanie idą do wioski Niguelas. Nie jest mi to za bardzo po drodze. Dalej idę szlakiem, który przecina serpentyny drogi prowadzącej w okolice szczytu, aż docieram do momentu, gdzie ma swój początek wyciąg narciarski na Veletę. No i tu zaczynają się schody. Jestem gdzieś na wysokości 3200 m n.p.m. droga, którą sobie wybrałem prowadzi ostro w górę pod kątem około 45 stopni i jest ciężko, kurewsko ciężko. Idę bardzo powoli, co kilkadziesiąt metrów robiąc postój na ustabilizowanie akcji serca i oddechu. Na szczęście widzę już szczyt i po 2,5 godzinach wspinaczki jestem na Velecie. Po chwili dołącza do mnie Austriak. Przeznaczam chwilę na popas, pamiątkowe fotki i rozmowę z nowo poznanym człowiekiem, po czym ruszam w stronę przełęczy, na której usytuowany jest schron Vivac de la Cirhuela. Czas przejścia ze szczytu to ok. 15-20 minut. Stąd do mojego następnego celu pozostało około 3-3,5 godziny. Mulhacen. Najwyższa góra kontynentalnej Hiszpanii. Ruszam na razie w dół, aby potem znowu zacząć mozolne podejście.
W górach Sierra Nevada oznakowanie szlaków jest bardzo słabe albo wogóle nie występuje. Nie przeszkadza to jednak, ponieważ górne partie to sterty kamieni, pomiędzy którymi wydeptana jest ścieżka. Widać dokładnie dokąd mniej więcej prowadzi i jeśli ktoś ma dobrą orientację w terenie i wie, gdzie chce iść, to szczegółowa mapa jest zbędna. Jeśli chodzi o wodę pitną, to powyżej 2500 m n.p.m. nie ma co na nią liczyć. Co prawda występują jeziora polodowcowe, ale jest to woda stojąca i rozwijają się tam bakterie. Natomiast poniżaj 2500 m n.p.m. są już potoki i można spokojnie pić z nich wodę.
Kieruję się dalej w dół, aż po jakimś czasie dogania mnie Hiszpan i pyta:
- Where are you going?
- To Mulhacen.
- If you want you can go with me and I will show you the way.
I tak idziemy sobie w kierunku Vivac de la Caldera (szczyt bliźniaczy do Vivac de la Cirhuela) i gawędzimy o górach, pogodzie Hiszpanii i Polsce. Po jakimś czasie dociera jego przyjaciel i przez chwilę idziemy we troje. Potem znowu się rozdzielamy i spotykamy w la Calderze.
Jestem już wykończony, ale muszę dopiąć swego, w końcu przejechałem tu zdobyć Mulhacen. Zostawiam plecak w schronie, Hiszpan pożycza mi kijek i ruszam samotnie na szczyt. Początkowo idzie się lekko, natomiast po pół godzinie zaczyna się podejście 45 stopniowym stokiem. I znowu 50m w górę i odpoczynek. I takim oto sposobem po 1,5 godzinie docieram na szczyt. Spotykam na szczycie Węgra. Z Patrickiem gawędzimy, robimy foty i posilamy się, po czym udajemy się razem z powrotem do schronu. Zejście to pikuś, można odpocząć. 45 minut i jesteśmy pod schronem. Tam już czeka na nas Francuz Guillaume i kilka hiszpańskich turystek. Dowiaduję się, że mam zanieść kijek do schroniska Refugio de Poqueira. W sumie to i tak planowałem tam nocować, więc nie ma żadnego problemu.
Widzę już dno w butelce, więc nie wdaję się w zbędne dyskusje, tylko zbieram tyłek, manatki i ruszam doliną w dół rzeki do Poqueiry (koszt noclegu z prysznicem to ok. 20 euro). 1 godzina 20 minut marszu wzdłuż koryta rzeki Rio de Mulhacen, coś pięknego. Szkoda tylko, że jestem tak padnięty, iż marzę już tylko o wyrku. W schronisku oporządzam się i schodzę do jadalni. Dołączają do mnie znajomi Hiszpanie i tak gawędzimy do 22. Zmęczenie daje o sobie znać i zbieram się do snu, aby ukoronować tak wspaniale spędzony dzień.
Następnego dnia już bez niespodzianek pięknym wąwozem rzeki Rio de Mulhacen docieram do miejscowości Capileira (1436 m n.p.m.). Jest to najwyżej położona wioska w regionie La Alpujarra. Ten odcinek zajmuje mi 4-4,5 godziny, w oczekiwaniu na autobus powrotny do Granady, który jedzie o 16:45 zatapiam się w cudownie kręte uliczki pomalowanych na biało domów. Niesamowity klimat.
Podsumowując, wypad udał się wspaniale, pogoda była cudowna, nie wiało za bardzo, troszeczkę brakowało mi zieleni oraz wody w wyższych partiach ale wszystkie niedogodności rekompensowali mi wspaniali ludzie których poznałem po drodze!

Widok na Sierra Nevada z Granady.

Widok z naszego apartamentu na góry.

Droga prowadząca ku szczytowi Pico del Veleta.

Widoka na Pradollano (Sierra Nevada).

Pico del Veleta.

Pico del Veleta.

Pico del Veleta.

Kręty podjazd pod Pico del Veleta.


Na szczycie Pico del Veleta 3396 m n.p.m.

Panorama z Pico del Veleta.


W dole schron Vivac de la Cirhuela.

Z lewej mej majestatyczny Mulhacen a z prawej na przełęczy Vivac de la Cirhuela.

Vivac de la Cirhuela.

Wnętrze schronu Vivac de la Cirhuela.


Vivac de la Cirhuela.


Mulhacen 3478,6 m n.p.m.


Widok z Mulhacenu.

Widok z Mulhacenu na Pico del Veleta.



Kapliczka na szczycie Mulhacenu.


Panorama ze szczytu Mulhacen na Pico del Veleta.

Podczas zejścia z Mulhacenu.

Tak wygląda stok Mulhacenu.

Źródła rzeki Rio de Mulhacen.


Schronisko Refugio di Poqueira 2500 m n.p.m.


Refugio di Poqueira w całej okazałości.

Dolina Rio de Mulhacen.

Obóz pasterski.

Obóz pasterski.

Dolina Rio de Mulhacen.

Dolina Rio de Mulhacen.

Dolina Rio de Mulhacen.

Dolina Rio de Mulhacen.

Elektrownia wodne Central Electrica Poqueira.


Pozostałości obozu pasterskiego.

Tralevez.

Tralevez.

Tralevez.

Tralevez.
Relacja zacna, ale wciąż czekam na kilka słów i fotek z Rudaw Słowackich. Doczekam się?
OdpowiedzUsuńCzesc,fajna relacja,wybieram sie w Grudniu i dzieki takim publikacjom bedzie łatwiej jechac w nieznane.Dziwekuje i pozdrawiam :-)Przemek.
OdpowiedzUsuń