niedziela, 17 stycznia 2010

Wyprawa trekkingowa Bułgaria 2009

Początek.


Celem naszej wyprawy jest trekking po pasmach gór Riły i Pirinu oraz masywu Witosza.
Pełen obaw spotykam się z Przemkiem na dworcu w Katowicach. Stąd rozpoczyna się nasza podróż do stolicy Bułgarii, Sofii. Dlaczego pełen obaw? Dlatego, że nie mam pojęcia czy podołam wyzwaniu, jakie postawiliśmy sobie z moim kompanem - czy wytrzymam psychicznie i fizycznie. O Przemka się nie boję, bo to twardy chłop i tak łatwo nie daje za wygraną. Rozmawiamy przez chwilę na temat naszego wyjazdu. Konkluzja jest taka, że zrobimy wszystko, by zrealizować plan. Krew, pot, ból, łzy… Damy radę, w końcu jesteśmy twardzi - podbudowujemy się wzajemnie.
Nadjeżdża autobus. Kierowca pomagając nam zapakować plecaki do luku bagażowego rzuca pytanie - Riła, Pirin? Tak, odpowiadamy jednogłośnie. Wchodzimy do autokaru, rozglądamy się i cieszymy, że tak mało ludzi jedzie do Bułgarii. Przynajmniej będzie sporo miejsca, żeby wyspać się w trakcie podróży. Ta mija lepiej niż się tego spodziewaliśmy. Do Sofii docieramy następnego dnia o 12:00. Chwila oddechu, konsultacja i ruszamy w stronę Borowca. Po dotarciu na miejsce rozpoczynamy poszukiwania pola namiotowego zaznaczonego na mapie. Miejscowi w porozumieniu z mapą kierują nas do „kempingów” Jagoda i Malina, więc zmierzamy za ich wskazówkami. Po dwóch kilometrach marszu docieramy na miejsce, lecz pytając o rozbicie namiotu zostajemy poinformowani, że takiej możliwości nie ma. Lekko zdegustowani wracamy z powrotem. Finalnie rozbijamy się nieopodal czerwonego szlaku prowadzącego na najwyższy szczyt Riły, Musałę.

Nasz obóz rozbity w pobliżu czerwonego szlaku.



Atak na Musałę.

Wstajemy wcześnie rano i od razu ruszmy na szlak. Po półtoragodzinnym, monotonnym podejściu przez las, zostajemy nagrodzeni pierwszymi widokami górskich zboczy. Dalej jest coraz ciekawiej. Wędrujemy poprzez podmokłą polanę, którą udajemy się w kierunku podnóża Musały. Cały czas towarzyszą nam końskie ślady. Zastanawiamy się, kiedy w końcu natkniemy się na sprawców. Konie nie każą na siebie długo czekać - w końcu je dostrzegamy. Jesteśmy bardzo mile zaskoczeni, bo nie sądziliśmy, że coś takiego nas tutaj spotka. Jak się później okaże, nie jest to taki niezwykły widok, bowiem konie są tutaj wypuszczane na sezonowy wypas.
Po zrobieniu kilku fotek pasącemu się stadu na tle górskiej scenerii, oddalamy się w kierunku schroniska Musala Chalet. Od tej pory zaczyna się ostre kamieniste podejście do kolejnego - Ledeno Ezero Shelter - i najwyżej położonego jeziora na Bałkanach, Ledeno Ezero. Jeszcze tylko kawałek męczącej drogi i już jesteśmy na najwyższej górze Riły i całych Bałkanów – Musale (2925 m n.p.m.). Robimy postój nieopodal stacji meteo, podziwiamy i fotografujemy widoki oraz nabieramy sił do dalszej wędrówki.
Kolejny etap to przejście nieoznakowaną ścieżką przez grań do górnej stacji kolejki. Chcemy z niej skorzystać żeby dać odpocząć kolanom, lecz jest to niemożliwe. Kolejka kursuje od środy do niedzieli, a jest wtorek. Co za pech! Nie pozostaje nam nic innego jak zejść o własnych siłach stromą nartostradą, co załatwia kolana.

Image Hosted by ImageShack.us
W drodze na Musałę.

Image Hosted by ImageShack.us
Ciekawe czyje to ślady?

Image Hosted by ImageShack.us
Widok na Musałę 2925 m n.p.m.

Image Hosted by ImageShack.us
Nareszcie poznajemy tego kto zostawił wcześniejsze ślady.

Image Hosted by ImageShack.us
Przy Jeziorach Musalskich.

Image Hosted by ImageShack.us
Do szczytu już niedaleko.

Image Hosted by ImageShack.us
Widok na Jeziora Musalskie.

Image Hosted by ImageShack.us
Najwyższy szczyt Bałkanów zdobyty.

Image Hosted by ImageShack.us
Musała 2925 m n.p.m.

Image Hosted by ImageShack.us
Stacja meteo na szczycie Musały.

Image Hosted by ImageShack.us
Powrót, droga przez rumowisko skalne.

Image Hosted by ImageShack.us
Widok na dalszą część Riły.

Potrzebny odpoczynek!


Pobudka nie przynosi nic dobrego. Wczorajsze zejście znacząco wpłynęło na stan mojego prawego kolana. Kłujący ból nie jest pomyślną wróżbą. Boli mnie tak, że ledwo daję radę dojść z pełnym, osiemnastokilowym plecakiem, do busa, który ma nas zabrać do Samokova. Z miasta jedziemy autokarem do Gowedarczi. Plan jest taki, że z zapomnianej wioski podejdziemy szlakiem do Kompleksu Maljowica - miejsca z którego będziemy atakować szczyt o tej samej nazwie (2729 m n.p.m.). Gdy na przystanku omawiamy alternatywne możliwości, zjawia się jakiś miejscowy i proponuje podwiezienie do Kompleksu za dwadzieścia euro. Trochę nas to śmieszy i po chwili targowania ustalamy cenę, która jest do zaakceptowania (15 lewa). Korzystamy z tej możliwości głównie dlatego, aby dać odpocząć kolanom. Wreszcie docieramy do przepięknego miejsca naszego biwaku. Mimo, iż nie ma tu pola namiotowego, to jest możliwość rozbicia się na polanie nieopodal restauracji. Z namiotu rozciąga się malowniczy widok na Maljowicę oraz okoliczne szczyty. Resztę czasu przeznaczamy na regenerację przed jutrzejszym dniem.

Image Hosted by ImageShack.us
Obozowisko w Maljowica Kompleks.

Pora na Maljowicę.


Jak zwykle wstajemy wcześnie i po lekkim śniadaniu ruszmy na szlak. Początkowo idziemy ścieżką przez las, następnie kosówkę, aż dochodzimy do schroniska pod Maljowicą. Góra od strony naszego obozowiska wydaje się tak strasznie niedostępna – niemal jak Matterhorn - lecz w miarę zbliżania się do szczytu korygujemy nasze błędne przekonanie. Tak naprawdę jest zupełnie odwrotnie. Po chwili mozolnego podejścia wchodzimy na łagodny grzbiet, który ukazując niesamowite widoki powoli prowadzi nas na szczyt. Z wierzchołka schodzimy czerwonym szlakiem kierując się na zachód. Po jakichś 30 minutach zbaczamy na nieoznakowaną ścieżkę wiodącą doliną, którą płynie Urdina Reka. Od tej pory jedynymi osobami, jakie spotykamy, są trzej wędkarze. To jest to! Ścieżka, którą idziemy, jest początkowo bardzo zarośnięta i musimy się przedzierać przez chaszcze, lecz wszystkie niedogodności rekompensują nam najpiękniejsze widoki, jakie przychodzi nam oglądać podczas tej wyprawy - rodem z „Władcy Pierścieni”. Wędrówka takimi terenami to niezapomniane przeżycie. Skaliste zbocza, początkowo ostro opadając w dół, powoli przemieniają się w malownicze polany, na których od czasu do czasu pasą się konie. Atmosfera jest niesamowita. Chłoniemy piękno otaczającej nas przyrody. Pogoda dopisuje – podczas włóczęgi na niebie nie ukazuje się ani jedna chmurka. W końcu, prawie roztopieni przez upał, docieramy do naszego obozu w dolinie.

Image Hosted by ImageShack.us
Maljovica 2729 m n.p.m.

Image Hosted by ImageShack.us
Na szczycie Maljowicy 2729 m n.p.m

Image Hosted by ImageShack.us
Yes, we did it!

Image Hosted by ImageShack.us
No i na szczycie jeszcze raz.

Image Hosted by ImageShack.us
Stado koni na Rilskiej połoninie.

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us
Dolina Urdina Reka

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Trudne wyzwanie.


Dziś czeka na nas trasa długości około 30 kilometrów. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że musimy pokonać ją z pełnymi plecakami. Wyruszamy wcześnie rano. Od naszego obozowiska w kompleksie (1720 m n.p.m.) schodzimy w dół do schroniska Wada (1510 m n.p.m.). Od tego momentu profil trasy ulega zmianie i podchodzimy w górę na przełęcz Razdeła (2550 m n.p.m.). Szlak, którym podążamy do Doliny Siedmiu Jezior, początkowo przyjemnie prowadzi poprzez zacieniony las, lecz po jakiejś godzinie zmienia się w nieprzedeptaną, dosyć gęstą kosówkę, sprawiającą spore problemy. Nie poddajemy się jednak i w końcu docieramy do schroniska przy Siedmiu Jeziorach. Przez jakiś czas wędrujemy zachwalaną wszędzie doliną, lecz nie robi ona na nas wielkiego wrażenia. W naszym odczuciu jest to bardzo skomercjalizowane miejsce i masa ludzi raczej nie zachęca do dłuższego zatrzymywania się tutaj. Jest to jednak jeden z symboli Riły i warto na własne oczy przekonać się, czy sława jest uzasadniona.
Po dotarciu na przełęcz Razdeła zaczynamy odcinek wędrówki rozległymi połoninami. Znowu gdzieniegdzie pasą się konie, z nieba leje się żar, a nam nie pozostaje nic innego, jak tylko mozolnie podążać do przodu, chłonąc piękne widoki i otaczającą nas przyrodę. Kolejny, ostatni już etap, to zejście czerwonym szlakiem do Monastyru Rilskiego (1150 m n.p.m.). Niestety, znowu wędrujemy mocno zarośniętą ścieżką. Kierujemy się teraz ostro w dół. Zejście jest długie i monotonne, na czym cierpią nasze kolana. Ostatecznie, niesamowicie wysuszeni przez upał i zmęczeni przez ciężar plecaków, docieramy - wcześniej niż zakładaliśmy - do Monastyru. Mamy nadzieje na nocleg pod dachem, lecz zarozumiały mnich szybko je rozwiewa. Proponuje dwuosobowy pokój bez toalety i łazienki za 40 lewa. Czysty absurd. Udajemy się więc na pobliskie pole namiotowe (hurra, a jednak są tu jakieś pola namiotowe) gdzie za rozsądną cenę możemy się umyć i dobrze najeść.

Image Hosted by ImageShack.us
Chwila odpoczynku.

Image Hosted by ImageShack.us
Dolina Siedmiu Jezior

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us
Przemo

Image Hosted by ImageShack.us
Połonina

Image Hosted by ImageShack.us
Rilski Monastyr

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Miasto, spaliny, upał i kurz.


Tym razem nie nastawiamy budzika, co okazuje się to dużym błędem. Ucieka nam jedyny poranny autobus do Riły. Nie mając wyjścia postanawiamy łapać stopa. Sprzyja nam szczęście, bo po przejściu około trzech kilometrów zatrzymuje się jakiś dziany Bułgar i zabiera nas swoim suv-em. Podczas jazdy słyszymy w radiu, że dziś temperatura ma sięgać 40 stopni Celsjusza. Nie nastraja to pozytywnie do dalszej podróży, lecz nie mamy wyjścia. Wysiadamy koło drogi prowadzącej do Blagoewgradu i od razu zaczynamy łapać kolejnego stopa. Po godzinie spędzonej na poboczu, wśród spalin i piekielnego upału, gdy tracę już nadzieję, że ktokolwiek się zlituje, udaje się! Zatrzymujemy samochód, którym docieramy do miasta. Tu odpoczywamy i robimy zakupy w oczekiwaniu na autokar do Bańska.
Do kolejnego celu na naszej drodze docieramy po ponad godzinnej jeździe. Z wypoczynkowego kurortu przeżywającego oblężenie w zimie, a świecącego pustkami w lecie (900 m n.p.m.), jedziemy taksówką do pola biwakowego znajdującego się koło schroniska Bendarica. Oszczędza nam to monotonnego, jedenastokilometrowego podejścia przez las. Do takiej decyzji zmusiła nas późna pora dotarcia do Bańska oraz chęć oszczędzenia kolan. W końcu przed nami jeszcze kilka intensywnych dni w górach.

Wichren w chmurach.


Ranek wita nas warstwą chmur widoczną na horyzoncie. Nie osłabia to naszej motywacji do dalszej wędrówki, więc szybko wkraczamy na szlak prowadzący na Wichren (2914 m n.p.m.). Początkowo przedzieramy się przez zarośla, aby po chwili dotrzeć do schroniska (1950 m n.p.m.) nazwanego na cześć szczytu górującego nad budynkiem, i wejść już na właściwy szlak prowadzący do celu. Niestety, chmury zbliżają się nieubłaganie i niebawem zaczynają przykrywać całe pasmo pozbawiając nas pięknych widoków. Podejście jest bardzo monotonne. Wędrujemy praktycznie cały czas w chmurach. Jesteśmy niezadowoleni z tego, że trafił nam się ten jeden pochmurny dzień (o ironio, niezadowoleni z jednego gorszego dnia!) Wspinaczka kosztuje nas bardzo wiele sił i potu. Na szczyt docieramy jednak dosyć szybko, wyprzedzając po drodze wielu turystów. Na wierzchołku korygujemy plan. Na poprawę pogody nie zanosi się, więc postanawiamy odpuścić przejście piękną widokowo granią Conceto oraz szczyt Kuteło (2908 m n.p.m.). Do obozu schodzimy bardzo stromym szlakiem, przebijając się przez „mleko”.

Image Hosted by ImageShack.us
Wichren 2914 m n.p.m.

Image Hosted by ImageShack.us
Podczas drogi na szczyt Wichrenu.

Image Hosted by ImageShack.us
No to pięknych widoków dziś podziwiać nie będziemy:(

Image Hosted by ImageShack.us
Wichren zdobyty 2914 m n.p.m.

Następny dzień, kolejna wyrypa.


Pobudka. Wstawać się nie chce, bo na zewnątrz zimno, ale trzeba się w końcu wygramolić z namiotu. Dziś prawdopodobnie dostaniemy znowu w kość. Do przejścia mamy 20 kilometrów z plecakami wypchanymi sprzętem.
Na początku, z naszego pola biwakowego podchodzimy do schroniska Wihren, gdzie wchodzimy na czerwony szlak, którym będziemy podążać do końca dnia. Pierwotnie pniemy się do góry, po czym wychodzimy na polanę i z niej obserwujemy piękne, dziewicze widoki. Upał robi się coraz bardziej nieznośny, a powietrze tężeje. Dochodzimy do podnóża grani na którą musimy się wspiąć (aż do 2600 m n.p.m.). Dalej szlak biegnie grzbietem - raz po kamieniach, raz po trawie - wznosząc się i opadając. Wędrówka w tym momencie jest naprawdę żmudna, więc z niecierpliwością oczekujemy momentu, gdy szlak zacznie opadać w dół do schroniska Pirin, na co przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
Odpoczywamy chwilę przy schronie Tevnoto Ezero, po czym atakujemy ostatnią przełęcz dzisiejszego dnia. Po jej pokonaniu podążamy w dół zapierającą dech w piersiach doliną. Gdy docieramy do stada pasących się krów, napotykamy cztery pasterskie psy. Zwierzęta zaczynają nas okrążać i warczeć, szczerząc kły. Puls nam przyśpiesza, a adrenalina skacze do poziomu okolicznych szczytów. Próbujemy odgonić napastników, co udaje się dopiero po użyciu kijów trekingowych.
Powoli oddalamy się od zwierząt, które są zbyt leniwe, żeby nas gonić. Całe szczęście, że jest nas dwóch, bo solista miałby marne szanse na wyjście z opresji. Teraz już spokojnie udajemy się w okolice schroniska. Okrutnie zmęczeni rozbijamy namiot, jemy i zapadamy w głęboki sen.

Image Hosted by ImageShack.us
Wichren

Image Hosted by ImageShack.us
Wichren i Kuteło.

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us
Szałas pasterski.

Droga w dół.


Tym razem do pokonania mamy 20 km, startując spod schroniska Pirin. Na szczęście praktycznie cały czas lekko w dół (zaledwie 290 m podejścia). Najpierw trochę w górę przez las, potem – jakby dla urozmaicenia - po rozległej równinie. Powoli żegnamy się z pięknymi górskimi widokami Pirinu. Niestety szlak, którym się poruszamy, nie jest zbyt popularny. Ścieżka jest strasznie zapuszczona i musimy przedzierać się przez chaszcze. Gdy już jesteśmy prawie przy Piramidach Mielnickich, zbaczamy bezwiednie ze szlaku i znowu podążamy mocno zarośniętą drogą.
Piramidy są fenomenem przyrodniczym. Na piaskowych zboczach miejscowi hodują wspaniałą odmianę winorośli, dającą wino o wyjątkowym smaku. Po 40 minutach takiej wędrówki udaje nam się wrócić na szlak. Od razu odczuwamy ulgę. Kolejny upalny dzień daje nam ostro w kość. Szybko docieramy do Rożeńskiego Monastyru (kołyski bułgarskiej wiary i patriotyzmu), gdzie chwilę odpoczywamy w cieniu skalnych ścian. Następnie, ścieżką meandrującą między piaskowymi piramidami oraz korytem rzeki, udajemy się do Melnika, który słynie z pięknej zabudowy oraz wyrobu wina. Jest to najmniejsze miasteczko w Bułgarii, żywe muzeum wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us
Monastyr Rożeński

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us
Piramidy Mielnickie

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Z powrotem do Sofii.


Wracając do stolicy musimy dostać się do miejscowości Sandanski. Rankiem idziemy na przystanek autobusowy, skąd zabiera nas – wcześniej ustalając cenę za przejazd - jakiś Bułgar jadący do miasta. Po dotarciu do celu, koleś niespodziewanie żąda więcej. Przemek zbywa go głośnym „dobra jest”, a cwaniak z kwaśną miną przyjmuje ustaloną kwotę i odjeżdża. Z Sandanskiego chcemy się udać pociągiem do Sofii, lecz połączenia nie są najlepsze. Decydujemy się więc na przejazd autokarem. Trzy godziny drogi i jesteśmy w stolicy Bułgarii. Potem kombinowany przejazd do wioski Dragalevci położonej na wysokości 800 m n.p.m. pod masywem Witosy. Zaskakują nas tu fatalne możliwości rozbicia namiotu. Kwater prywatnych brak, pozostają same hotele. Ostatecznie rozbijamy obóz w jakimś parku, gdzie spędzamy noc.

Park Narodowy Witosa, zdobywamy Cerny Vrch.


Rano pakujemy plecaki, uderzamy do hoteliku zostawić rzeczy (pozostawienie gratów w parku byłoby głupotą) i ruszamy na szlak. Do górnej stacji kolejki szlak prowadzi przez las. Potem jest łagodniej i ciekawiej, ponieważ wędrujemy przez połoninę. Niestety, mimo dobrej pogody widoczność jest fatalna i nie udaje nam się zobaczyć Sofii w całej okazałości. Na Cernym Vrchu znajduje się stacja meteo, koło której robimy krótki postój. Dalej wędrujemy wokół opuszczonych baraków oznaczonych napisem Staff Only. Skracamy sobie wędrówkę, idąc na przełaj. Droga prowadzi przez głazy, rumowisko skalne i chaszcze, by w końcu doprowadzić nas do szlaku. Teraz idziemy spokojnie do schroniska Aleko. Stąd chcemy zjechać busem do wioski, jednak musimy czekać 2 godziny. Namawiam więc Przemka na ostatnią wędrówkę w dół.
W hotelu czas na TV, gorący prysznic, zimne piwko i oczekiwanie na autokar do Polski. Tak spędzamy ostatnie chwile przed powrotem do szarej rzeczywistości, której symbolem są Katowice. Kto był, ten wie, o czym mówię… Do zobaczenia na szlaku!

Image Hosted by ImageShack.us
Park narodowy Vitosa

Image Hosted by ImageShack.us
Stacja meteo na szczycie Czarnego Wierchu

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us
Keep out zone!

1 komentarz:

  1. Zajebiste widoki.Opowieść rodem z icewind dale ;)

    Rafał.

    OdpowiedzUsuń